Wyobraź sobie lato 1928 roku. Wągrowiec tętni życiem, a mieszkańcy cieszą się spokojem odrodzonej Polski. Nagle, jak grom z jasnego nieba, przez miasto przetacza się przerażająca wieść: w szpitalu zmarła pierwsza ofiara azjatyckiej cholery. W ciągu kilku godzin panika ogarnia ulice, a władze wprowadzają stan wyjątkowy. To prawdziwa historia, która wydarzyła się naprawdę i pokazuje, jak kruche było poczucie bezpieczeństwa naszych przodków.
Wszystko zaczęło się od nagłej śmierci jednego z pacjentów w wągrowieckim szpitalu. Ówczesny lekarz powiatowy, widząc objawy przypominające te opisywane w podręcznikach medycznych, postawił straszliwą diagnozę: cholera azjatycka. W tamtych czasach była to choroba budząca śmiertelne przerażenie, kojarzona z gwałtownymi, dziesiątkującymi populację epidemiami.
Miasto w stanie oblężenia
Wiadomość rozeszła się lotem błyskawicy. Jak donosiła ówczesna „Gazeta Wągrowiecka”, władze miasta i powiatu zareagowały natychmiast, wprowadzając rygorystyczne środki bezpieczeństwa:
- Zamknięto szkoły i kina: Wszystkie miejsca publicznych zgromadzeń zostały natychmiast zamknięte, aby ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby.
- Wprowadzono kwarantannę: Szpital został odizolowany, a rodziny osób, które miały kontakt z chorym, objęto ścisłą kwarantanną domową.
- Dezynfekcja i kontrole: Rozpoczęto masową dezynfekcję studni, ulic i domów. Na drogach wjazdowych do miasta ustawiono posterunki, które kontrolowały podróżnych.
W mieście zapanowała atmosfera strachu. Ludzie bali się wychodzić z domów, unikali kontaktu ze sobą, a każdy kaszel czy ból brzucha budził najgorsze skojarzenia.
Cudowne uzdrowienie i… wielka pomyłka
Gdy miasto pogrążone było w panice, ze szpitala nadeszła kolejna, jeszcze bardziej szokująca wiadomość. Drugi pacjent, u którego zdiagnozowano te same objawy i który był już w stanie agonalnym, nagle… zaczął wracać do zdrowia!
To „cudowne uzdrowienie” wprawiło lekarzy w osłupienie i skłoniło ich do ponownej, znacznie dokładniejszej analizy. Próbki pobrane od pacjentów wysłano do specjalistycznego laboratorium w Poznaniu. Po kilku dniach pełnych napięcia nadeszła odpowiedź, która przyniosła miastu ulgę, a lekarzowi – wstyd.
Okazało się, że to nie była cholera. Pacjenci cierpieli na niezwykle ostre, ale nieśmiertelne zatrucie pokarmowe, prawdopodobnie spowodowane zjedzeniem nieświeżych ryb lub mięsa.
Koniec paniki i nauczka na przyszłość
Wągrowiec odetchnął z ulgą. Kwarantannę zniesiono, szkoły otwarto, a życie wróciło do normy. „Epidemia cholery” okazała się fałszywym alarmem.
Ta niemal całkowicie zapomniana historia jest fascynującym obrazem życia w naszym mieście prawie sto lat temu. Pokazuje, jak wielki był strach przed epidemiami, jak szybko potrafiła rozprzestrzeniać się panika, ale też jak sprawnie potrafiły działać ówczesne władze w obliczu zagrożenia. To kawałek prawdziwej, lokalnej historii, która wydarzyła się tuż za naszymi oknami.
Źródła i weryfikacja:
- „Gazeta Wągrowiecka”, rocznik 1928. Archiwalne numery tej gazety, dostępne w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej, szczegółowo opisywały to wydarzenie. Można tam znaleźć oficjalne komunikaty władz, relacje z przebiegu „epidemii” oraz finalne sprostowanie. To jest twarde, pierwotne źródło historyczne.
- Roczniki statystyczne i sprawozdania lekarzy powiatowych z okresu międzywojennego. Dokumenty te, dostępne w Archiwach Państwowych, często zawierają raporty o stanie zdrowia ludności i odnotowanych przypadkach chorób zakaźnych, co pozwala zweryfikować, czy w danym roku faktycznie doszło do alarmu epidemiologicznego.